-

SilentiumUniversi : To my, trociny

Czwarte spotkanie

Napisałem to jak małolat gdzieś pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Trochę oddechu przed niedzielnymi atrakcjami.

Pociąg wyhamował płynnie. Wyskoczył z wagonu na peron, kierując się od razu w stronę przejścia podziemnego. W gasnących blaskach wieczoru zbiegł po nieczynnych ruchomych schodach, zahaczając równocześnie wzrokiem o idącą przed nim dziewczynę. Świetna - pomyślał i w tym momencie przypomniał ją sobie.

- Cześć, IO - powiedział.

- Czy to ty, AO? - odwróciła się i odpowiedziała niepewnym głosem - gdzie się tyle lat podziewałeś?

- No, nic dziwnego - uśmiechnął się.

Rzeczywiście, nie było w tym nic dziwnego. Nagle przed oczy nadpłynęła mu scena, gdy rankiem powoli otwierał oczy, obudzony blaskiem słońca. Wszystko było takie jak od zawsze, piętrowe łóżka, te same ciężkie oddechy, cień krat na ścianach.

- Podrzucić cię do domu? Tym razem mam samochód.

- Mam tu spotkać się z koleżanką. Poczekasz?

- Pewnie.

- A ją też odwieziesz? Będzie po drodze.

- Jasne.

Stanęli pod kasami. Koleżanka pojawiła się niemal natychmiast. Nie znał jej. Powitania, kilka zdawkowych słów.

- Gdzie mamy iść? - zapytała IO.

-Na przystanek tramwajowy -odparł

Dziewczyny rozmawiały o czymś, ale nie bardzo zwracał na nie uwagę. Wszystko było takie, jak kiedyś. Bezludny przystanek, szaroniebieski budynek ogniska muzycznego, kiosk, zerdzewiała metalowa brama ze zdezolowanym półkolistym napisem OGRÓDEK DZIE IĘ Y. Nagle wszystkie lampy zgasły. Znowu wyłączyli prąd - pomyślał.

- Teraz to częste - potwierdziła IO - a gdzie twój samochód?

- Zaraz przyjedzie - powiedział.

- Dorobiłeś się szofera?

- Nie.

Niemal natychmiast, tuż przy krawężniku przejechała powoli wielka, czarna limuzyna. Przez zaczernione szyby nie było widać wnętrza. Nie zatrzymując się, samochód pojechał dalej. W zasadzie nie zdążył nawet zaniepokoić się, że coś jest nie tak.

- To nie ten - powiedział za to - nie jestem ani ministrem ani miliarderem.

Po chwili zatrzymał się przed nimi drugi samochód, fioletowoczarny, przypominający nieco starą Simcę Matrę. Drzwi otwarły się same. Wnętrze było puste.

- On sam jedzie? Czy mamy zacząć się bać? -zapytały dziewczyny

- Nie bój żaby. Ale rzeczywiście dobrze daje sobie radę na trasie.

Bagażnik otwarł się z przodu. Tam przecież nie ma silnika, tak samo jak z tyłu - uświadomił sobie nagle. Wsiedli, obie dziewczyny ulokowały się na tylnich siedzeniach - trochę go to ubodło. Drzwi zamknęły się płynnie, samochód zawrócił w miejscu przyspieszając raptownie. Światła reflektorów liznęły ciemne okna odrapanej kamienicy po drugiej stronie. IO i koleżanka pisnęły z lekka.

- Przepraszam - powiedział - nie wiem, kto nim ostatnio jeździł.

Przeszedł na ręczną. Przejechali kilka przecznic.

- Czy mógłbyś się zatrzymać jeszcze na chwilę? - zapytała IO - Chcemy na chwilę zajrzeć do kościoła. Czy wybierzesz się z nami?

- Nie - odpowiedział najkrócej, jak się dało.

Został w samochodzie, patrząc, jak otwierają stare, skrzypiące drzwi i wchodzą do wnętrza. Gdzieś blisko musiała nastąpić awaria kanalizacji - czarna, brudna woda podeszła blisko pod potężne gotyckie mury tworząc rozległe kałuże i z bełkotem spływając po nierównościach. Siedział tak sam, w ciemnościach i rezygnował powoli z IO, ze wszystkiego, na czym mu dotąd zależało. Kiedyś, jako dziecko zawędrował tu zimą i błąkał się po wygasłym dawno pogorzelisku wśród zwęglonych belek i popiołu, a śnieg skrzypiał mu pod stopami. Potem dziewczyny wróciły i pojechali dalej.

- To tu, niech pan wjedzie w bramę - odezwała się koleżanka IO.

Samochód skręcił gwałtownie, wychylając się w bok i niemal nie zmniejszając szybkości. Bramę częściowo zastawiały jakieś rusztowania, tak wąsko i nisko, że skulili się, nieomal widząc, jak samochód zderza się z nimi bokami i dachem. Jednak przejechali bez szkody.

- Skoro się nie zatrzymał, ani nawet nie zwolnił, to nie było żadnego zagrożenia. Ale do tego nie da się chyba przyzywczaić.

Oburzenie pasażerek było trochę większe niż spodziewane. Wreszcie wysiedli wszyscy. Chwilę trwało pożegnanie, potem koleżanka IO weszła do klatki schodowej znikając im z oczu.

- Wpadnij do mnie na kawę - zaproponował - skoro już tyle jeździmy.

- Ale tylko na chwilę - odpowiedziała - w domu będą się niepokoić.

- Jasne.

Skręcili w boczną, wąską dróżkę.

- Gdzie jedziemy? Tu przecież nie ma żadnych domów?

- Teraz jest, przynajmniej jeden.

Zatrzymali się przed furtką w niskim, metalowym ogrodzeniu. Przez gąszcz drzew i krzewów przeświecało za nią słabe światło. Szli ledwie widoczną ścieżką wśród wysokich jałowców i mocno pachnących ziół potykając się w ciemnościach. Drzwi do domu były otwarte. Weszli do środka, zatrzymując się w wielkim, słabo oświetlonym pokoju. Pod ścianą stał, uśmiechając się, młody, krępy mężczyzna.

- To także ja, A1 -przedstawił go IO.

Podali sobie ręce. W tej samej chwili obraz, który miał przed oczami rozpadł mu się na mnóstwo drobnych, szarych plamek i zapadł w mrok, by po chwili powrócić, już z innego miejsca i innej perspektywy. Patrzył wprost na niepewny, zdziwiony uśmiech na twarzy pięknej dziewczyny.



tagi: fantastyka  proza 

SilentiumUniversi
24 czerwca 2020 09:27
2     925    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @SilentiumUniversi
24 czerwca 2020 14:15

W zasadzie powinienem przerwać na tym zdaniu

 

W gasnących blaskach wieczoru zbiegł po nieczynnych ruchomych schodach

 

ale jakoś dałem radę 

zaloguj się by móc komentować

SilentiumUniversi @SilentiumUniversi
24 czerwca 2020 14:23

Nieczynne ruchome schody to oczywiście "przekleństwo Edwarda Gierka". Nadal aktualne, nie tylko w Katowicach. Postaram się więcej nie prowokować.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować